sobota, 14 stycznia 2012

Koza spersonalizowana...;)

Jak mówi stare chińskie przysłowie "Nie masz czasu, kup sobie kozę"...
Oczywiście nie chodzi tu o dosłowną hodowlę parzystokopytnych, a tylko o to, aby znaleźć kolejne zajęcie w dniach które wydają się być czasowo 'dobite do dechy'...Prezentuję więc dzisiaj swoją osobistą 'kozę' tfffu- MAGNOLIĘ...
Obraz decoupage, oczywiście wykonany moją ulubioną ostatnio techniką z fakturowanym tłem, bo po prostu czasami człowiek musi...;)
PS. Post ten dedykuję MIRZE, która swoją piękną komódką wyzwoliła i we mnie potrzebę zdekupażowania czekokolwiek:)))

Aha, gdyby znalazł się ktoś chętny, to ja z miłą chęcią wymienię niżej widoczną magnolię- na coś...SamaJeszczeNieWiemNaCo:))Obraz wykonany na sklejce w drewnianej ramie, gotowy do zawieszenia. Rozmiar ok 35cmx20cm




piątek, 13 stycznia 2012

Aktualnie zdłubane- kolczyki sutasz z elementami bead coś tam koralikowymi;))

Początki są trudne, początki sutaszu, początki haftu koralikowego, początki pisania posta np....Nic ciekawego nie przechodzi mi dzisiaj do głowy, leżę sobie wygodnie, zażeram się ptasim mleczkiem i zwiedzam różne dziwne miejsca w sieci. Przed tym leżeniem udłubałam kolczyki dla koleżanki, takiej jednej co jak je dostanie to może się nimi pochwali, a może nie..??Nie wiem czy się spodobają, bo całkowicie nie znam Jej upodobań kolorystycznych, nawet nie wiem co Ona lubi...ale mam nadzieję, że lubi czerń ze srebrzystościami, takie zestawienie kolorystyczne "przyda się" zawsze. Tak myślę.
Pozdrowienia dla wszystkich:))
ps  Byłam zmuszona włączyć moderację komentarzy, nie lubię tego, ale nie miałam innego wyjścia...Przepraszam jeśli dla Was to problem, ale niestety muszę przynajmniej chwilowo zaprowadzić tą swoistą cenzurę na własnym blogu i bardzo mnie to frustruje:(((



wtorek, 10 stycznia 2012

Kuchnia Staropolska...Czyli masakra w swojskim wydaniu...;))

Pewnie każda z Was tak ma, że pewnych rzeczy w kuchni nie robi. Z różnych powodów i przyczyn każda gospodyni domowa ma potrawy, których nie robi bo np nie lubi, albo nie potrafi i nie chce się nauczyć, albo nie gotuje danej potrawy przez zwyczajny brak czasu. Nie jestem wyjątkiem i też mam w swoich kulinarnych poczynaniach takie 'pereleczki' których za nic w świecie nie ugotuję, ani nie upiekę. Nigdy np nie upiekłam makowca (strucli), bo wydaje mi się być okropnie skomplikowanym ciastem i ponieważ wątpię szczerze w to, że strucla zrobiona przeze mnie zachowa idealny kształt strucli- to i jej nie piekę, wolę kupić w cukierni, perfekcyjnie długą, prostą, drożdżową struclę od której mak nie ma prawa 'odejść' a bakalie się nie rozsypują podczas jedzenia. Również do dzisiaj w swojej prawie 18 letniej karierze domowego kuchcikowania nigdy nie ugotowałam potrawy o swojsko brzmiącej nazwie 'FLAKI'. Jeść i owszem, niejednokrotnie flaki jadłam, ale nigdy ich nie gotowałam. Po prostu dla mnie to abstrakcja jakaś była, żeby tak wziąć i flaki gotować...Never, ewer za diabły się nigdy tego nie podjęłam...Do dzisiaj...
Będąc na porannych zakupach w pobliskim sklepie dorwałam paczkę flaczków przecudnej urody, pięknie waniliowych w kolorze, szczelnie zapakowanych, zblanszowanych...Sobie naiwnie pomyślałam- spróbuję, co mi szkodzi, skoro już zblanszowane, to pewnie i smrodku nie będzie...Poszaleję w kuchni. No i kupiłam...Zaczęło się niewinnie, mycie w zimnej wodzie, gotowanie...póki nie zaczęło pyrkać pod pokrywką- w kuchni pełen Wersal... Ale w pewnym momencie flaki w garnku nabrały temperatury...nieopatrznie podniosłam pokrywkę i wtedy...o dżisas...mam 40 lat, ale w życiu nie poczułam takiego...fetoru który wydobywał się z moich zblanszowanych, pięknych w swym kolorze flaków...O matko święta, tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć:D:D Wywaliłam to w cholerę na druszlak, przelałam zimną wodą, włączyłam pochłaniacz nad kuchnią, otwarłam okno...i próbowałam w ogóle nie oddychać, żeby przeżyć ciąg dalszy tego gotowania. Druga woda, okno otwarte, piec włączony, poszłam stamtąd daleko, żeby nie czuć. Ale jak nie będę czuła skoro całe ciuchy przesiąknięte tym okropnym smrodem który wydobywał się z moich garnków...A przecież gotuję dla ludzi, nie dla jakiejś trzody, chociaż ja nie wiem czy trzoda po takich zapachach byłaby w stanie przełknąć cokolwiek...Ale byłam dzielna, ciuchy zmieniłam, zapaliłam papierosa, wylałam na siebie pół butelki perfum...Minęło z 10 min..trzeba znowu pójść do kuchni, bo tam już flaki drugi raz się gotują...Się spiełam i poszłam. W kuchni zimno jak w lodówce, bo okno na oścież otwarte, ale france flaki czułam już od progu, myślałam że je wywalę normalnie, ale się zawzięłam, sobie pomyślałam, że głupie flaki mnie nie złamią, twarda będę...I byłam...;))Trzecie gotowanie, kolejne zmiana garderoby, kolejny papieros, świeczka zapachowa...gdzieś daleko w kuchni się gotuje, a ja siedzę i myślę, jak ja te śmierdziuchowate wnętrzności na talerze podam, skoro smród z tego taki jak z dobrze prosperującego śmietniska...I po ok 20 min kolejny powrót do kuchni, a tam...pachnie(!) tylko goździkami co je na patelni obok na lekkim ogniu podgrzewałam żeby trochę ten fetor zagłuszyć...Hmmm...wylałam kolejną wodę, flaki spłukałam obficie, sięgnęłam po gar z rosołem, sobie myślę- trzeba się ratować, jak nie wyjdzie- jajecznice zrobię na obiad i niech się rodzinka naje, niech im się cholesterol podniesie, nie będę się stresować!
Wrzuciłam flaki do czystego rosołu, a rosołek na szponderku, nie Knorrowy, czy innych Winiar, bo kosteczek moja kuchnia nie uznaje i gotuję tylko z 'prawdziwch' produktów, zero chemii. No...do tego rosołku listki, ziela etc...Się gotuje i NIE cuchnie...Poszłam więc i wzięłam prysznic, łącznie z myciem głowy, żeby całkowicie zrzucić z siebie ten wszechobecny flakowy smrodek...Po jakiś 2 godzinach odważyłam się spróbować czy flaczki są miękkie...później już tylko jarzynki te z rosołu, pięknie podzielone, zasmażka na złoto, wołowinka drobniutko wkrojona, majeranek, imbir, pieprz, gałka muszkatołowa...
Powiem Wam jedno- baaardzo smakowity obiad dzisiaj miałam...Ze świeżym chlebkiem, flaczki po staropolsku smakowały wybornie...Flaki wchodzą na stałe do mojego menu, ale ...będą się w piwnicy gotować, nigdy więcej tego smrodu w chałpie nie przeżyję..Newer, ewer i KONIEC:)))
Z pozdrowieniami dla wszystkich odwiedzających i dla tych co komentarz zostawią
Wasza Wiecznie Eksperymentująca Lejdik:)