wtorek, 10 stycznia 2012

Kuchnia Staropolska...Czyli masakra w swojskim wydaniu...;))

Pewnie każda z Was tak ma, że pewnych rzeczy w kuchni nie robi. Z różnych powodów i przyczyn każda gospodyni domowa ma potrawy, których nie robi bo np nie lubi, albo nie potrafi i nie chce się nauczyć, albo nie gotuje danej potrawy przez zwyczajny brak czasu. Nie jestem wyjątkiem i też mam w swoich kulinarnych poczynaniach takie 'pereleczki' których za nic w świecie nie ugotuję, ani nie upiekę. Nigdy np nie upiekłam makowca (strucli), bo wydaje mi się być okropnie skomplikowanym ciastem i ponieważ wątpię szczerze w to, że strucla zrobiona przeze mnie zachowa idealny kształt strucli- to i jej nie piekę, wolę kupić w cukierni, perfekcyjnie długą, prostą, drożdżową struclę od której mak nie ma prawa 'odejść' a bakalie się nie rozsypują podczas jedzenia. Również do dzisiaj w swojej prawie 18 letniej karierze domowego kuchcikowania nigdy nie ugotowałam potrawy o swojsko brzmiącej nazwie 'FLAKI'. Jeść i owszem, niejednokrotnie flaki jadłam, ale nigdy ich nie gotowałam. Po prostu dla mnie to abstrakcja jakaś była, żeby tak wziąć i flaki gotować...Never, ewer za diabły się nigdy tego nie podjęłam...Do dzisiaj...
Będąc na porannych zakupach w pobliskim sklepie dorwałam paczkę flaczków przecudnej urody, pięknie waniliowych w kolorze, szczelnie zapakowanych, zblanszowanych...Sobie naiwnie pomyślałam- spróbuję, co mi szkodzi, skoro już zblanszowane, to pewnie i smrodku nie będzie...Poszaleję w kuchni. No i kupiłam...Zaczęło się niewinnie, mycie w zimnej wodzie, gotowanie...póki nie zaczęło pyrkać pod pokrywką- w kuchni pełen Wersal... Ale w pewnym momencie flaki w garnku nabrały temperatury...nieopatrznie podniosłam pokrywkę i wtedy...o dżisas...mam 40 lat, ale w życiu nie poczułam takiego...fetoru który wydobywał się z moich zblanszowanych, pięknych w swym kolorze flaków...O matko święta, tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć:D:D Wywaliłam to w cholerę na druszlak, przelałam zimną wodą, włączyłam pochłaniacz nad kuchnią, otwarłam okno...i próbowałam w ogóle nie oddychać, żeby przeżyć ciąg dalszy tego gotowania. Druga woda, okno otwarte, piec włączony, poszłam stamtąd daleko, żeby nie czuć. Ale jak nie będę czuła skoro całe ciuchy przesiąknięte tym okropnym smrodem który wydobywał się z moich garnków...A przecież gotuję dla ludzi, nie dla jakiejś trzody, chociaż ja nie wiem czy trzoda po takich zapachach byłaby w stanie przełknąć cokolwiek...Ale byłam dzielna, ciuchy zmieniłam, zapaliłam papierosa, wylałam na siebie pół butelki perfum...Minęło z 10 min..trzeba znowu pójść do kuchni, bo tam już flaki drugi raz się gotują...Się spiełam i poszłam. W kuchni zimno jak w lodówce, bo okno na oścież otwarte, ale france flaki czułam już od progu, myślałam że je wywalę normalnie, ale się zawzięłam, sobie pomyślałam, że głupie flaki mnie nie złamią, twarda będę...I byłam...;))Trzecie gotowanie, kolejne zmiana garderoby, kolejny papieros, świeczka zapachowa...gdzieś daleko w kuchni się gotuje, a ja siedzę i myślę, jak ja te śmierdziuchowate wnętrzności na talerze podam, skoro smród z tego taki jak z dobrze prosperującego śmietniska...I po ok 20 min kolejny powrót do kuchni, a tam...pachnie(!) tylko goździkami co je na patelni obok na lekkim ogniu podgrzewałam żeby trochę ten fetor zagłuszyć...Hmmm...wylałam kolejną wodę, flaki spłukałam obficie, sięgnęłam po gar z rosołem, sobie myślę- trzeba się ratować, jak nie wyjdzie- jajecznice zrobię na obiad i niech się rodzinka naje, niech im się cholesterol podniesie, nie będę się stresować!
Wrzuciłam flaki do czystego rosołu, a rosołek na szponderku, nie Knorrowy, czy innych Winiar, bo kosteczek moja kuchnia nie uznaje i gotuję tylko z 'prawdziwch' produktów, zero chemii. No...do tego rosołku listki, ziela etc...Się gotuje i NIE cuchnie...Poszłam więc i wzięłam prysznic, łącznie z myciem głowy, żeby całkowicie zrzucić z siebie ten wszechobecny flakowy smrodek...Po jakiś 2 godzinach odważyłam się spróbować czy flaczki są miękkie...później już tylko jarzynki te z rosołu, pięknie podzielone, zasmażka na złoto, wołowinka drobniutko wkrojona, majeranek, imbir, pieprz, gałka muszkatołowa...
Powiem Wam jedno- baaardzo smakowity obiad dzisiaj miałam...Ze świeżym chlebkiem, flaczki po staropolsku smakowały wybornie...Flaki wchodzą na stałe do mojego menu, ale ...będą się w piwnicy gotować, nigdy więcej tego smrodu w chałpie nie przeżyję..Newer, ewer i KONIEC:)))
Z pozdrowieniami dla wszystkich odwiedzających i dla tych co komentarz zostawią
Wasza Wiecznie Eksperymentująca Lejdik:)

27 komentarzy:

  1. Ciekawe co sąsiedzi na te zapachy hihihihihi
    Moja teściowa kiedyś baaaaaaaaaaaardzo dawno temu pracowała na stołówce i od czasu do czasu gotowała flaki z naleśników.Smażyła naleśniki-ale nie słodkie tylko pikantne,kroiła i wrzucała do rosołu przyprawiając tak samo jak prawdziwe flaki.Też kiedyś tak spróbowałam i muszę przyznać,że smakowały :-).....i smrodu nie było :-)
    Pozdrawiam lejdiczku serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. I żyli długo i szczęśliwie :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna opowieść:) Aż ochoty na flaki nabrałam;) ale nie na gootowanie..., bynajmniej;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Asiu flaki ...i gotuję, bo po ostatnim zakupie "gotowych" na naszej ul. Świętokrzyskiej -sanepid należało by zawołać (chyba czyszczone w zaprawie gipsowej), przekonałam się, że to co swojskie, choć śmierdzi to najlepsze !!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. podziwiam Cię. nie, właściwie to ja Ciebie PODZIWIAM!

    OdpowiedzUsuń
  6. W życiu nie gotowałam flaków, a po tej lekturze, w życiu nie ugotuję;)))) Uczulona na zapachy jestem, TYLKO czytałam a czułam ten smrodek:(((
    Choć przyznać muszę, na zdjęciu flaczki prezentują się całkiem apetycznie:))
    Chapeau bas przed Twoją determinacją Lejdiczku:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Zainspirowana- Dzięki, ale naprawdę nie ma za co podziwiać, zawzięłam się po prostu;))
    Loreen- oj, śmierdzi...brrr- dzięki za wizytę i pozdrawiam:)
    Ludkasz- a to ja zapraszam do siebie, jeszcze są, chętnie poczęstuję, a i w domu już panuje normalny, domowy, swojski zapach;)))
    NoVa- nooo, jakbyś przy tym była;)))
    Sylwuś, szczęśliwie mieszkam w swoim domu, więc...nie mam zbyt blisko sąsiadów;)))
    Korono- no właśnie, grunt to swojskie żarełko:))
    Dziękuję wszystkim za komentarze!!Strasznie mi miło, że czytacie i chce Wam się skrobnąć słówko:)*

    OdpowiedzUsuń
  8. Alicjio, dziękuję z serca i faktycznie nie gotuj flaków w domu jeśli jesteś bardzo wrażliwa na zapachy...Różne rzeczy różnie pachną, ale...zapach gotujących się flaków jest...uuu..nie napiszę jaki;))Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj przyszłabym do Ciebie na flaczki-olac diete.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha, ha!!! Flaki to nic. Spróbuj przyrządzić cynaderki. Wyprowadzka z domu na jakiś czas murowana. Ja takie specjały przygotowuję w piwnicy. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. i dlatego kupuję gastronomiczne gotowce, chociaż nie są rewelacyjne niestety:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratuluje :) Ja nie bede probowac, newer ewer, bo mi w chalkupie nikt tego nie tknie:)
    Buziol!!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. O matko,jak sie usmiałam!!! Ja gotuje flaki od dawna.Wszyscy je bardzo lubimy. no smierdza przy gotowaniu ale zeby aż tak bardzo to nie...no da sie przeżyć.
    Joasiu,wpadłabym na te flaczki do Ciebie.Nawet o tej porze.
    Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  14. Hehehe:) Usmialam sie:) Brawo, bo niestety, domowe flaczki najlepsze! Pociesze Cie jak powiem, ze ja kupuje flaki surowe, w calosci i dopiero w domu czyszcze i gotuje..? Niestety, u nas nie sprowadzaja ich w innej postaci. Niektore, pyszne potrawy juz tak maja, ze najpierw zasmrodza dom, a pozniej je sie je z przyjemnoscia,np. ryba smazona, kapusta, kalafior. Chyba jednak wole gotowac flaczki, niz czyscic karpia na wigilie.............:(
    Pozdrowka:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja flaki gotowałam nie raz i mam swoje wypróbowane które trochę "pachną" bo taki ich urok ale są znośne.To mrożone suche flaki z firmy ABEL(czerwone opakowanie)-polecam z czystym sumieniem.
    A raz kupiłam nie mrożone ,prózniowo pakowane i myslałam że zdechnę.Waliły mydlinami,pieniły się i ogólnie gdybym za pierwszym razem na nie trafiła już w życiu bym się na gotowanie flaków nie porwała....jak to mówisz never....
    A flaczki uwielbiam,ale tylko ugotowane własnoręcznie lub u mojej mamy...u nikogo innego ...za żadne pieniądze....

    OdpowiedzUsuń
  16. Ależ hardcorowa historia! Ja do dziś mam w nosie (ten to pamięta) zapach flaków przyrządzanych przez mamę przed różnymi rodzinnymi imprezami. takich od początku do końca robionych w domu, począwszy od czyszczenia po gotowanie. A że jestem wrażliwa na wonie podobnie jak alicja, to używam gotowców. Znalazłam jedne, które smakują wyborni i tym jestem wierna. Smacznego lejdiku, choć o tej porze to raczej ostatni łyczek winka (dla zdrowotności oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
  17. Lejdik - kocham Cię :)))) Obśmiałam się jak głupia z Twojego kucharzenia :)))
    Z mojego doświadczenia flaczkowego - musiałaś kupić trefny towar.
    Zawsze biorę oczyszczone blanszowane i nigdy nie śmierdzą . Obgotowuje w wodzie i potem pokrojone wrzucam na rosołek z przyprawami rewelacja !!!
    Flaczki uwielbiam, ja nie robię zasmażki tylko zarzucam kasza manną - są lżejsze dla brzucholi :)
    buziole :***

    OdpowiedzUsuń
  18. no juz dawno sie tak nie usmiałam....ale ja bym chyba zapawiła...bo ja jak kobitka w ciąży z zapachami...a flaki lubię:)))

    OdpowiedzUsuń
  19. Kapitalne! Kocham Twoje opowieści, po prostu kocham! Ja flaczki lubię, ale mój M. nie znosi, więc trudno - jadam tylko przy okazji wielkich imprez typu wesela :( Tak samo kaszy gryczanej nie znosi, a ja uwielbiam. Tak to się poświęcam!

    OdpowiedzUsuń
  20. I dlatego właśnie nie tylko ich nie gotuję, ale i nie jem! W życiu się do nich nie przekonam ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Zaleta tego gotowania w kuchni jest jedna - porządnie wywietrzyła pomieszczenie i cała wykąpała się. Kiedy by to jeszcze tak porządnie zrobiła?! Dzięki flaczkom jesteś czystsza :-P A ja nie będę ję gotować w ogóle ! bo nie mam piwniczki z piecykiem a moje małe mieszkanko takich eksperymentów nie przeżyje :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Lejdik, kochanie zapodaj mi prosze serie zdjęć z ta scianka. Bo własniE kot zamówił sobie sciankę na telewizor do salonu i musze mu wymyslic scianke i chowacz kablowy PLEASEEEEE na maila najlepiej

    OdpowiedzUsuń
  23. flaków nie jadam ale uśmiałam się czytając twojego posta setnie :) ważne, że smakowało :)

    OdpowiedzUsuń